BIEGUN PÓŁNOCNY, BULULA, LULA I SPÓŁKA, BIEGUN POŁUDNIOWY

środa, 20 lipca 2011

bo ja mam dzisiaj urodziny

Jakoś tak się zawsze wydarza, że moje urodziny wypadają w takie dni, że nikomu nie pasuje, żeby je huczne obchodzić. Zawsze coś. Pilne sprawy do załatwienia, zła pogoda, wyjazdy na wakacje i inne takie. Urodzić się w okresie urlopowym to przekleństwo. W szkole nie mogłam dzieci częstować cukierkami, na studiach wszyscy po sesji się rozjeżdżali w najróżniejsze zakątki Polski, a w świecie całkiem dorosłym jest zawsze tyle problemów i zadań do wykonania, że też czasu na celebrowanie braknie, zwłaszcza w środku tygodnia. W zawiązku z brakiem owej spektakularności nigdy swoich urodzin nie lubiłam. Ale dziś się zaparłam, że będzie choć trochę lepiej niż w latach poprzednich. Niemąż zapowiedział odpowiednio wcześniej, że cały dzień w pracy, potem kursy po księgowych, bo nadszedł dzień rozliczeń z Urzędem Skarbowym, a na zwieńczenie spotkanie firmowe z bardzo ważnymi kontrahentami. Pociechy z niego dziś nie mam. Z resztą prezent dostałam w zeszłym tygodniu więc właściwie podstaw do pretensji mieć nie mogę i chyba nie mam.
Wyszukałam zatem najbardziej optymistyczną sukienkę jaka wisiała w szafie, wbiłam się w przyciasnawe szpilki i wybyłam z domu w kierunku pewnego prezentu. Kto jak kto, ale rodzice zawsze coś dla swojej, podstarzałej już co prawda ale jednak, pociechy mają.




Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą świeczkę. Co prawda zamiast tortu poprosiłam o babeczki z owocami lub jakiś placek, ale czy w placek nie można wbić świeczki? Z resztą nie należy sobie odmawiać możliwości wypowiedzenia w myślach życzenia, które dzięki zdmuchnięciu płomienia ma się spełnić. Jeżeli chodzi o świeczkę, nie posiadam zbyt dużej kolekcji świeczek urodzinowych. Znalazłam jedynie pozostałości po Lulkowych marcowych urodzinach. Wtedy zdobyłam masywną dwójkę, która w wyraźny sposób miała podkreślić wagę wydarzenia. Niestety, jak to zwykle w życiu bywa, Nieteściowa wraz z zamówionym u niej tortem przyniosła świeczki. Dwa komplety wybitnie urodzinowych świeczek, które fakt, potrafią wyglądać imponująco, ale dopiero po użyciu odpowiedniej ilości takiej, która gwarantuje jakiekolwiek zagęszczenie. W tym przypadku na wielkim torcie stanęły dwie chude mizerne świeczuszki. We mnie się krew zagotowała, ale że w tamtym czasie przechodziłam pierwszy raz w życiu zapalenie płuc jakoś specjalnie nie fukałam, albo inaczej, moje pofukiwanie nie spotkało się z niczyim zrozumieniem. Tak czy inaczej po tamtej inicjatywie teściowej w moich zapasach znalazła się nietknięta dwójka. W sam raz na dzisiejszy dzień. Pomyślałam, zdmuchnęłam i teraz czekam na efekty. Podstawę zjadłam ze smakiem.





Jednak najfajniejsze w urodzinach jest to, że dostaje się kwiaty. Uwielbiam  cięte kwiaty. Prawie wszystkie,
a ten kto mnie zna wie, czego mi nie wręczać. Tym razem strzał w dziesiątkę bo po ślicznych ale jednak skromnych goździkach z Tesco (sama sobie kupuję i cieszę się z promocji jak dziecko, gdyż 10 obfitych gałązek za niecałe 10 złotych to nie lada zdobycz) jędrne lilie stanowią niezły mebel w pokoju dziennym/gościnnym czy po prostu największym.



No i na koniec warto podkreślić, że choć L. po pobycie w przedszkolu  pozwoliła się przeprać w śliczną  sukienkę od cioci z Londynu, to w momencie pojawienia się ciasta na stole zażądała butelki mleka i zwróciła się w stronę łóżeczka, aby przez trzy godziny bezkarnie się relaksować. Potem wstała ale nadal nie była mną zainteresowana. Przegrywam z czekoladowymi kulkami z orzeszkiem w środku. Co dziwne przypomniała sobie o moim istnieniu w momencie kiedy stanęłyśmy w drzwiach klatki schodowej a przed nami pojawiły się cztery piętra do pokonania. Ja objuczona torbami jak zawsze, jak taki osioł w wąskiej różowej sukience i jeszcze bardziej, po całym dniu noszenia, przyciasnawych szpilkach błagam ostatkiem sił, żeby dziecko łaskawie przebierało nogami i raczej szło w górę niż w dół. Uroki macierzyństwa.


No i po urodzinach. Teraz pędzę do lodówki. Jakieś resztki napoju wyskokowego zostały, to sobie, za nim północ wybije, takim lajtem toast za swoje zdrowie wzniosę.



4 komentarze:

Agata Ma Piec pisze...

o, no to sto lat:) zajebista sukienka:D w moim ukochanym barbie różowym kolorze:)

Unknown pisze...

sto lat, sto, lat i jeszcze jeden, pozdrawiam serdecznie i łączę się z Tobą bardzo w rozczarowaniu letnimi urodzinami bo Ja z sierpnia, więc podobnie współbiesiadników zawsze brak, a pomysł z babeczkami pozwolę sobie podebrać :)

Veratoja na biegunach pisze...

dziękuję Wam bardzo:) uwielbiam dostawać życzenia, a im jestem starsza to tym bardziej:)

nasza szafa pisze...

sto lat . sukienka cudo