BIEGUN PÓŁNOCNY, BULULA, LULA I SPÓŁKA, BIEGUN POŁUDNIOWY

czwartek, 2 lutego 2012

Lula i Du-ona w akcji






Lula też ma swoją Duoną. Co prawda jak to zwykle w przypadku Luli bywa, na początku zabawka została wzgardzona. Lula ma coś z inżyniera Mamonia - jak może podobać jej się coś, co pierwszy raz w życiu widzi/słyszy/smakuję itp.? Uwielbia wałkować wciąż to samo, na okrągło, a ja chcąc nie chcąc, wałkuję to z nią. Dlatego też znam dialogi z bajek, w końcu poznałam teksty piosenek dla dzieci a wierszyki brzechwy umiem cytować z pamięci. Jak się Lula przyzwyczai do czegoś to nie ma mocnych, musi wiele czasu minąć, aż jej zainteresowanie przeniesie się na nowy obiekt jedzeniowy, zabawkowy czy filmowy.  Teraz jesteśmy na etapie miłości od drugiego spojrzenia do jednej z poduch z Duetu Duo. Padło na Oną:)

A zupełnie nowiuteńki duet Duo wrzucamy dziś do sklepu. Można nabywać go razem lub osobno:)
 

SALE


W Bululowym sklepie ceny obniżone mocno a w cenie koszt przesyłki. Zapraszamy!!!!

środa, 1 lutego 2012

postgryp








Wszyscy tak złorzeczą na korki uliczne, fakt w Poznaniu nie ma jak przed nimi uciec, ale czasami gdy w nich utkniemy mamy jedyną szansę w ciągu dnia aby zatopić się bezmyślnie we własnych myślach. Mnie w samochodzie nic odkrywczego dziś nie natchnęło ale jakoś tak optymistycznie mi się dojechało do domu. O godzinie 16 z minutami na dworze nadal jest jasno!!! Tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, które zrodziło się w mojej głowie niedawno, że jak tylko miną te dwutygodniowe mrozy zacznie się wiosna, wolniej lub szybciej ale się zacznie. Niby całkowicie zrozumiały pomyślunek. W końcu za dwa tygodnie początek końca lutego a potem marzec, a ten jak wiadomo choćby astronomicznie do wiosennych miesięcy się zalicza. Dlaczemu (a oto nowe pojęcie stworzone przez Lulę, które pozwala mi bezwstydnie piać z zachwytu nad inteligencją i przebiegłością mojego potomstwa) w takim razie to "moje" odkrycie tak mnie pozytywnie nastroiło? Pewnie dlatego, że gdzieś mi czas uciekł. W grudniu pamiętałam, że dopiero co był wrzesień a teraz już prawie marzec a jeszcze zmarznąć w tym roku nie zdążyłam. Niemąż ostatnio mnie zrugał za to, że powiedziałam po krótkiej obecności na świeżym powietrzu, gdzie to powietrze miało około 11 stopni Celcjusza na minusie, że wcale się takiego zimna nie odczuwa. No nie odczułam i co? Można chyba???
W każdym razie idzie wiosna. Poza tym w końcu, po wielu tygodnia szarugi i zaniku jakichkolwiek przejaśnień, mamy wyż i słońca co nie miara. W zeszłym tygodniu za wcześnie przyjechało mi się do pracy, kluczy jeszcze nie mam więc jak ten debil siedziałam przed ogrodzeniem w samochodzie i obserwowałam wschód słońca. Bardzo szybko słońce przesuwa się po niebie, w każdym razie w początkowej fazie;) Z tego co się orientuję porusza się, a właściwie to my się poruszamy, ze stałą prędkością ale to wcale nie przeszkadza mi w podziwianiu słonecznego sprintu (w początkowej fazie) po nieboskłonie. Wracając do dzisiejszych przemyśleń korkowych, stwierdzam, że mam bardzo pojemny samochód. Jeżdżę zawsze załadowana po brzegi i nie ważne jak dużo i jak duże mam paczki one zawsze znajdą dla siebie miejsce w moim i10. Podobnej rozciągliwości podlegają moje torebki. Zawsze w nich nosze "pół domu" i tak niestety wyglądają. Może kiedyś będę damą i będę mieć inną torebkę na każdy dzień tygodnia. Wtedy nie będę musiała ukrywać poprzecieranych i wydłużonych do granic możliwości pasków i rączek;)
Najgorsze w korkach jest to, że zanudzają podróżujące z nami dzieci i kołyszą je do snu, a sen w samochodzie oznacza bark snu o ludzkiej wg rodziców porze czyli tej około dobranockowej. Lula zasnęła zakokoniona w warstwach ubrań. Biedna po chorobie więc na sercu cieplej się robi jak dziecko odpływa i się regeneruje podczas bezruchu ale z drugiej strony ten lęk o brak wolnego wieczoru podnosi poziom stresu. Bardzo. Nadię odebrałam dziś od dziadków. Od poniedziałkowego poranka córki nie widziałam. Zachorowało mi się na grypę żołądkową. Niemąż też zaniemógł (oczywiście N. przywlokła jakąś "cholerę" z przedszkola). Udało nam się dziecko odizolować przy pomocy dziadków, jednych i drugich. Nadia zniknęła
a nam pozostało spokojnie chorować. Cały poniedziałek, z wyłączeniem kilku godzin, kiedy ambitnie zwinięta z bólu w pół poszłam do pracy, żeby po dwóch godzinach odpływania na krześle wrócić do domu, przespałam. Położyłam się do łóżka i spałam, spałam, spałam. Nie byłam w stanie się obudzić i UWAGA nikt mnie nie budził!!! Co za cudowny stan. Móc spać, spać głęboko bez włączonego wewnętrznego "ucha", które nakazuje być czujnym przez całą noc na wypadek gdyby dziecko wołało, a we wcześniejszej fazie macierzyństwa, na wypadek gdyby się dusiło. Makabra. Tak więc w poniedziałek spałam. We wtorek powoli wracałam do siebie. Pracowałam, leżałam, czytałam, piłam dużo herbaty itp. Niemąż podobną rekonwalescencje przechodził w drugim pokoju. Od czasu do czasu się spotykaliśmy i o dziwo było tak jak wtedy zanim pojawiła się N. Bardziej na luzie. Czyli jeszcze umiemy i możemy. To pokrzepiające. Szkoda tylko, że grypa żołądkowa przytrafia się raz na siedem lat a i gotowość dziadków żeby zająć się dzieckiem przez trzy dni nie często się zdarza. I jeszcze  jedno -  potrzeba naprawdę powalających bakterii lub wirusa aby z totalnym brakiem wyrzutów sumienia ukrywać się przed swoim ukochanym adehadeowcem przez kilkadziesiąt godzin.