BIEGUN PÓŁNOCNY, BULULA, LULA I SPÓŁKA, BIEGUN POŁUDNIOWY

środa, 21 września 2011

Jesiennie i wełniasto




Nareszcie jesiennie. Udało mi się zdobyc przecudne wełny i grube dzianiny i stworzyc poki co kilka wzorów na jesienne dni. Raczej oversize'y, żeby się otulac dowoli. Cały czas szykuję się do bardziej profesjonalnej sesji i cały czas zawsze coś wyskoczy i pokrzyżuje plany. Jesteśmy gotowi na zbieranie kasztanów, żołędzi, jarzębiny i na spacery po lesie w poszukiwaniu grzybów

środa, 14 września 2011

gęś śmierc i tulipan.... f...ck it

Od kilku dni, po bardzo długiej przerwie, co rusz i w bliżej nieokreślonych okolicznościach trafiam do księgarń różnych maści. Długa przerwa wynika z ogólnego zasiedzenia, spowodowanego z kolei brakiem środków na spełnianie zachcianek i obłaskawianie kaprysów także tych książkowych. Po wspomnianej przerwie człowiek wychodzi z domu książki lekko oszalały. Trafia na cuda i niecuda i przede wszystkim na dziwactwa. Dziwactwem jest kurs asertywności DUPKOLOGIA lub pozycja stanowiąca klucz do sukcesu FUCK IT. Jeśli będziesz wszystko pieprzył to ci się uda, a już na pewno staniesz się człowiekiem zadowolonym z siebie i swojego życia. W końcu wyłamywanie się konwenansom i powinnościom kulturowym, społecznym, rodzinnym czy też samodzielnie na siebie nałożonym, ma niesamowite właściwości wyzwalające. Zatem F..ck it!!!! Swoją drogą świetna pozycja na prezent gwiazdkowy, zwłaszcza dla tych co gonią za sukcesem i za mało pieprzą bo nie mają na to ani czasu ani odwagi. A jeśli już o czasie mowa, to książka ta zawiera tak znikome ilości tekstu (cały myk w skąpo komentowanych ilustracjach), że na jego przyswojenie mimo wszystko on się znajdzie. Osobiście chyba wolę poczuc gotowośc do zostania dupkiem. Jeżeli ten kurs asertywności jest skuteczny, to go wrzucam na listę do gwiazdora.
Jednak co tam dupki i faki. Literatura dziecięca to dopiero hard core. Teraz wszyscy jesteśmy bardzo mądrymi rodzicami, pedagogami i twórcami sztuki dziecięcej. Nie wypada popadac w zażenowanie na widok książki dla najmłodszych traktujących o cipkach, fiutkach, kupach, seksie hetero i homoseksualnym itd. Czyżby? Nie jestem przekonana. Może jednak nie jestem na tyle ile trzeba wyluzowaną ale i świadomą równocześnie mamą? Cholera, byłam kiedyś dzieckiem, nawet nie tak bardzo dawno temu i pamiętam jak dziś, że płakałam na sam widok książeczki o psie pomocniku myśliwego, który podczas pewngo polowania został śmiertelnie postrzelony zamiast kaczki. Książeczka ta, mimo że wychowawczych zapędów specjalnie nie miała, była dośc drastyczna.
W końcu biedny piesek zdechł i nie było happy endu. Nie wiem, czy gdyby ten happy end zaistniał miałabym problemy z inteligencja emocjonalną w dorosłym życiu. Czy gdybym jako dziecko nie przeczytała książeczki o śmierci byłabym o coś uboższa a może i ułomna. Co do kupy, kupa była jest i będzie, każdy kupę robi i wielkiej filozofii w tym nie ma, a że biedny kret nie wie kto mu narobił na głowę, to już nie moja sprawa. "Kto kogo zjada", gdzie na co trzeciej stronie pada jakieś zwierze, bo jest bardzo stare, jest pozycją komiczną z perspektywy osoby dorosłej ale pewnie dużo tłumaczy tym młodszym. Super, że w ciele zdechłego wilka muchy składają jaja i pojawiają się larwy żywiące się padliną. Doskonale, że żuczki gnojarki toczą kupowe kulki, a w tych kulkach rozwija się ich potomstwo. Co prawda czytałam u pewnego rosyjskiego pisarza (przepraszam nie pamiętam nazwiska, a książki jeszcze się ze mną ze starego mieszkania nie przeprowadziły) zupełnie inną koncepcję gnojarkowego żywota. Tam toczona kula miała wymiar filozoficzno egzystencjalny.  Kulista kupa stawała się JA ale mniejsza o to. W każdym razie wspomniana książka dla dzieci ma zacięcie "popularno naukowe" i gdyby moja córka takową pozycję w prezencie otrzymała nie miałabym  nic przeciwko. Jednak gdyby po rozerwaniu papieru do pakowania wyłoniła się okładka z świetnie narysowaną gęsią a nad ptakiem wisiałby napis "gęś, śmierc i tulipan" to bym prezent obdarowanej natychmiast z rąk wyrwała. Autor snuje opowieśc o gęsi, która pewnego dnia zaczyna czuc, że coś nad nią wisi. Faktycznie, przychodzi do niej śmierc. Przez kolejne strony przebywa z nią ostatnią drogę i dosłownie co stronę natrafiamy na rysunek gęsi i zaprzyjaźnionej z nią kostuchy. Na końcu gęś wyzionąwszy ducha leży na ziemi a przy niej siedzi złowroga wielko oka (oczodolasta) postac. Książkę przewertowałam dośc szybko. Przerażenie mną ogarnęło a nawet niesmak. Czy naprawdę dzieci powinny tak szybko dowiadywac się, że jesteśmy tu tylko po to, aby zaraz nas nie było. Ja nie pamiętam, żeby mnie ktoś jakoś specjalnie uświadamiał w tym temacie, a też nigdy nie czułam się w tej kwestii niedoinformowana.... Nie wiem, nie rozumiem po co zasmucac maluchy, nie wiem też czy ważnie jest aby kakaludki znały i rozumiały słowa wagina czy fallus. Może to jednak istotne, może znając z doświadczenia tylko własne dzieciństwo, nie mam pojęcia jak innym dzieciom brakuje owej wiedzy i jak ten brak rzutuje na ich przyszłości. W każdym razie tak czy siak najważniejsze są młodych Polaków rozmowy. Ah, ile uroku miały pogawędki na "te" i inne tematy i podstępne sprawdzanie różnic w anatomii już na etapie piaskownicy... A teraz sru, kawa na ławę... f..uck it!!!!



wtorek, 13 września 2011

great expectations


Gram, a owszem. Podobno żeby wygrać trzeba grać...to też gram i za każdym razem przed losowaniem robię listę zakupów, obmyślam szlak na którym będę bezmyślnie uszczuplać swoje nowe pełne konto, rozdzielam po rodzinie i znajomych, wyobrażam sobie swoje nowe życie i całkiem ono mi się podoba...a po każdym losowaniu czuję lekki zawód i przestaję wierzyć w prawa matematyczne, w te wszystkie permutacje i wariacje z powtórzeniami i cały rachunek prawdopodobieństwa, który w całej mojej szkolnej karierze zrozumiałam na niezauważalną i nieodczuwalną dla mnie i otoczenia sekundę.

sobota, 3 września 2011

wszystko będzie dobrze...

Jak ja się cieszę, że skończył się sierpień. Zły to miesiąc był. Mało rozwojowy i perspektywiczny i wielce rozczarowujący ale nie warto o tym. Teraz zaczyna się nowe. Mamy piękny początek jesieni. Ludzie wrócili do miasta, korki stają się niemożliwe, ruch, gwar, szkolniaki, niedługo i studenci. Można w końcu pochować lżejsze ubrania i ze spokojem przygotować się  na owijanie wszelkich fragmentów ciała szalikami, swetrzyskami, okuwanie stóp kozaczkami, półbutami, eksperymentowanie z kolorami i warstwami. Wszystko jakoś bardziej tętni, huczy i się kręci. Tego bardzo potrzebuję. Zwłaszcza teraz, kiedy rzucam palenie.
Rzucanie palenia, sztuka bardzo trudna, wyczerpująca, wymagająca ogromnego nakładu pracy, raz po raz niosąca ofiary w ludziach. To nie moje pierwsze rzucanie i nie pierwszy ból związany ze zwalczaniem w sobie nałogu. Każde rzucanie kończyło się tak samo czyli powrotem do najprzyjemniejszej czynności na świecie, do swojego wizerunku i nikotynowej tożsamości, do tego, co jako jedyne przynosi radość w tym smutnym, poskręcanym, źle wymyślonym świecie, czyli do palenia. Różny był owszem czas owych nawrotów, siedem dni, pół roku, rok ale jak widać są one nieuniknione. Pewnie teraz moje rzucanie też nie jest ostateczne, ale jak przyjemnie choć przez chwilę się pooszukiwać, że jest się jednostką chodzącą po rozum do głowy...

p.s. wścieklica  mnie ogarnia co rusz...