BIEGUN PÓŁNOCNY, BULULA, LULA I SPÓŁKA, BIEGUN POŁUDNIOWY

poniedziałek, 20 czerwca 2011

KOLOL

Lula zdecydowanie lubi kolor. Ja uczę się tego od niej. Zawsze byłam monochromatyczna, ale z wiekiem zaczynam dostrzegać piękno intensywnych barw. Zupełnie odwrotnie niż Lula. Ona ma to od początku. Jak chyba każde dziecko. Niby dorosły, obrośnięty w wiedzę powinien zdawać sobie z tego faktu sprawę,  jednak podczas kompletowania tak zwanej wyprawki, dekorowania pokoju lub kącika dla nadchodzącego maleństwa, decyduje się na stonowane pastelowe barwy. Wszystko musi być jasne i delikatne, jak delikatne jest nowo narodzone dziecko. Można by jednak dyskutować, czy ono jest takie delikatne skoro musi się natrudzić żeby zaczerpnąć "świeżego powietrza", wytrzymać początkową nieporadność rodziców, zachować zimną krew przy przestraszonej, debiutującej mamusi i zdezorientowanym tatusiu. Tak czy inaczej delikatność ponad wszystko. Zatem mamy beżowe beciki, beżowe kocyki, kremowe śpioszki i tak dalej i tak dalej. Małe leży w tej wszechogarniającej go pasteli i nie dość, że słabo widzi i do góry nogami, to jeszcze wszystko dookoła jest jedną wielką masą w kolorze cicikowo kakaowym. Udało mi się jednak trafić swego czasu na jakiś króciutki artykulik w jednej z gazet dla mam, których programowo nie czytam, ale które tak czy owak trafiają w moje ręce, głównie w poczekalniach poradni pediatrycznych a tam, jak wiadomo, można umrzeć z nudów zatem czyta się wszystko co popadnie i wpadnie w ręce. Tam też zanikają wszelkie opory, zwłaszcza mamom, które jak lwice walczą o pierwszeństwo w kolejce. Jak łamać zasady, to hyc, wertuję magazyn z bobasem na okładce. W takich mniej więcej okolicznościach natrafiłam na tekst opluwający beżyki, że mało rozwojowe, nudne, spełniające potrzeby estetyczne rodziców ale na pewno nie dziecka...skoro tak, to trzeba było wyjść z tych pasteli i wprowadzić kolor. Dobro dziecka najważniejsze więc zmusiłam się do przymknięcia oka na fakt, że kolor mi się nie komponował. Trochę czasu minęło i się komponuje. Teraz wszystko co ma kolor jest fantastyczne. Szukam więc koloru gdzie popadnie. Lula jest wniebowzięta, a ja jako mama pełną gębą jestem wniebowzięta jej wniebowzięciem. Sama radość i uciecha.
Dlatego też wczoraj, aby sprawić nam obopólną przyjemność, nabyłam drogą kupna kolorowe sztućce i talerzyki dla mojego niejadka. Efekt gwarantowany, lody weszły jak masło. Obiadek gorzej, ale przynajmniej dłużej budził zainteresowanie. Zakup nie był planowany, a takie jak wiadomo są najlepsze. O dziwo impulsywne zakupy zawsze cieszą bardziej. Powinny przecież wejść na psychikę kupującego, ze rozrzutny, niemyślący, nieumiejący się oprzeć pokusie. Generalnie pozornie dają wiele powodów do samobiczowania, ale nie. Każdy nieplanowany zakup urasta do niepowtarzalnej okazji, ostatniej szansy, której nie można zmarnować, a nabywca staje się niesamowitym łowcą, wyczuwającym pismo nosem, że ów zakup to wybór najlepszy z możliwych, że jako konsument znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Ja też jestem bardzo zadowolona z nowych talerzyków, choć niekoniecznie uszczęśliwia mnie fakt, że odrobinę bardziej niż przewidywałam uszczupliłam swój budżet. Zakupiona miała być deska do prasowania i inna mysia. Inna mysia to w nomenklaturze mojej córki druga mysia. Druga w stosunku do pierwszej, ukochanej, bez której z domu ruszyć się nie może. Jednak skoro na spacer idzie mysia (pierwsza) to inna mysia też musi. Na pierwszą mysie się uważa i oka z niej nie spuszcza, bo Lula bez niej nie zaśnie, a wiadomo jakie lecznicze właściwości na zszargane mamusine nerwy ma sen dziecka. Inną mysię się trochę odpuszcza. Ostatnio trochę za bardzo. Bidula zniknęła w czeluściach placu zabaw. Krótka rozpacz była, ale i obietnica, że dnia następnego pójdziemy jej szukać. Dzięki Bogu za Ikea. Stamtąd bowiem wzięła się inna mysia. Ikea zbyt często kolekcji nie zmienia, a więc daje klientowi pewność, że zawsze znajdzie to, czego mu potrzeba. Odnalazłyśmy inną mysię, Lula nie wie, że to duplikat. Niech trwa w błogiej nieświadomości. Przy okazji mama łowca wrzuciła do żółtego wora dziecięcy zestaw do konsumpcji. Swoją drogą, dobrze, że to nie mysia (pierwsza) zaginęła, bo tego manewru nie udałoby mi się powtórzyć.




 p.s. okulary z Pepco za niecałe siedem złotych a jaki kolol !!!

1 komentarz:

nasza szafa pisze...

świetny blog , dobrze się czyta